Moja droga do Psiego Pazura

Cześć. Ja się nazywam Łukasz i jest mi niezmiernie miło, iż ciekawość sprawiła, że wkroczyłeś w to miejsce, aby odkrywać mój świat. Świat, który jest całym moim życiem, a każda przemijająca minuta to czas nowych odkryć w świecie psów, budowy relacji z tymi niesamowitymi, często niedocenianymi istotami, jakimi są psy. Świat,  w którym oprócz poznania mnie jako przewodnika na drodze edukacji w budowie relacji opiekunów z ich psami, będziesz miał również okazję zapoznać się z moimi poglądami, rozwinięciem myśli, analizą przypadków moich pacjentów, abyś uchronił się od popełnienia błędów, a także poczytać o nowinkach i ciekawostkach z branży kynologicznej oraz dokonać wspólnych odkryć. Będzie profesjonalnie, momentami śmiesznie, poważnie, ironicznie. I będzie też czas na zadumę.

Jednak przecież wszystko miało kiedyś swój początek.

CHARLIE… TO BYŁ MÓJ PRZEWODNIK W LECZENIU DEPRESJI.

Musisz Czytelniku wiedzieć, że byłem wychowywany konserwatywnie i uczony tradycyjnych metod pracy. Pies powinien mieć budę, pies nie powinien gryźć ludzkiej ręki, która go karmi, a zwinięta gazeta to najlepsza nauka dla psa, jak uderzenie linijką w dłoń ucznia przez „psora” w szkole. Czasy, gdy wiedza była przekazywana z pokolenia na pokolenie nie przez badaczy, a przez babcie i dziadków, wujków, sąsiadów. Ponadto cierpiałem na depresję i do tego osobowość alienistyczną.

Któregoś dnia postanowiłem adoptować psa. Wiedziałem, że to będzie labrador retriever, ale jeszcze nie wiedziałem, kogo spotkam. Przez kilka miesięcy przeglądałem „psie anonse”, szukając tego jedynego. Tego wyjątkowego kompana swojego życia, który będzie nie tylko lekarstwem, który da mi impuls do wyjścia z domu, do ludzi, w świat, doda mi pewności siebie. Po kilku miesiącach wyświetliło mi się ogłoszenie labradora do adopcji: obśliniony, dosłownie ślina sięgała do podłogi, wielki, masywny labcio. Miał ciekawą historię – opiekunowie musieli wyjechać za granicę, Chariego nie mogli wziąć ze sobą, do tego nigdy nie był spuszczany ze smyczy, kontaktów z psami nie miał prawie wcale, bo na osiedlu ludzie posiadali „groźne psy z wyglądu”, więc opiekunowie się bali, nie wspominając już o tym, że kałuże, woda, to be… i do tego ciągnął na smyczy jak tur.

Patrząc na jego zdjęcie – uśmiechnąłem się. Taaak, to jest ten. Wielkie bydlę, biszkoptowe, obślinione. Kolanka moje zaczęły z pobudzenia podskakiwać, euforia wzięła górę i wysłałem formularz adopcyjny. Mijały dni, tygodnie…

I BOOM. Spotkanie przedadopcyjne. Moment decyzji adoptowania psa i związany z tym stres przed spotkaniem, to odzwierciedlenie świadomości, że podejmujesz bardzo poważną decyzję, której potem się nie da cofnąć.

Myśli – a co jeśli się nie nadaję, a co jak powiedzą nie? A jak wpłynie odmowa na moje emocje, na życie, codzienność? Poważnie się przygotowywałem do roli bycia opiekunem swojego pierwszego psa. Czytanie, edukacja, szukanie powodów, dlaczego jednak nie warto mieć labradora. Wada – dużo sierści labrador z siebie zrzuca. Okej, pozamiatam. Ślini się intensywnie – to tylko ślina. Silne psy – pójdę na siłkę. Częste pikiety pod lodówką – kawaler, nic nie mam w lodówce. Lubią błoto, kałuże, wodę, bo to aportery wodne – oj tam, tylko wyższe rachunki za wodę będą. Co rodzina powie? Takie wielkie bydlę? On się ślini, może ma wściekliznę?

CHARLIE I PSI PAZUR

Wszystko przeważyła prosta rozmowa przedadopcyjna. Koordynator przyjechał ze swoim labem, który skakał po mojej kanapie, po mnie, miział się, a ja byłem obserwowany i oceniany, jak zareaguję. Wtedy nie wiedziałem, że labrador to nie jest pies dla każdego (ale to temat na inną opowieść). Decyzja – ma pan psa. Gratuluję.

O jasny gwint. Będę miał psa. Mam psa. Nazywa się Charlie, wielki koń, ten labrador obśliniony na zdjęciach. Gdy pokazywałem go na zdjęciach rodzinie, słyszałem – ale on nie za wielki? Dasz sobie radę? Mam psa.

Moment odebrania Charliego do adopcji to jak tatuaż na ciele. Trwały i wieczny, nie do usunięcia, gdy się tatuaż znudzi. Pamiętam jedno zdanie od koordynatora adopcji – tylko go nie spuszczaj ze smyczy… Wędrówka do domu to była katorga, czułem się, jakby już wtedy mój pies Charlie nie był psem, a koniem, a ja nie człowiekiem, a furmanką, i już miałem nieco kolana poharatane. Doszliśmy na łączkę i aby zakonczyć „cierpienie” kolan postanowiłem Charliego spuścić ze smyczy. Charlie, zaliczył wszystkie kałuże, z białego stał się czarno-brunatno-mulasty, ja byłem obrzucony śliną z każdej strony, podrapany. Jednak to nie było ważne wtedy… Ważny był obrazek, obserwacja psa, który połyka radość z powietrzem, spełnia swoje pierwotne i naturalne labowe potrzeby, i jest szczęśliwy.

Wróciliśmy do domu, od tego momentu zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Okazało się, że Charlie to nie bestia, nie miał wścieklizny, był dużym, ale zawsze radosnym, niesamowicie stabilnym psem, który pomógł mi otworzyć wiele drzwi, aby iść dalej.

CHARLIE – JAK GO WYCHOWAĆ I SZKOLIĆ czyli geneza powstania Psiego Pazura.

Jak wspomniałem wyżej, wychowywany byłem w duchu tradycyjnych metod prowadzenia psów. Nie wiem, co mi wtedy wpadło do głowy, ale uznałem, że na pewno są lepsze metody wychowawcze, szkoleniowe. Tym bardziej, że te metody funkcjonowały w klimatach agresji, znęcania się psychicznego, odbierania pewności siebie, nękania. Przecież byłem tylko skromnym chłopakiem, w okularach, z piegami, ale przecież bycie gwiazdorem w szkole, to nie wina okularów czy piegów, prawda?

Postanowiłem znaleźć inne rozwiązanie. Czytałem, szukałem, testowałem, dalej czytałem, edukowałem się. Wpisałem w google, jak wychować psa bez kar, siły, bólu, etc. Wyskoczyło – pozytywne wzmocnienie. O! To się da? Bez klapsa? Nie może być. Zadzwoniłem do instruktorki pewnej zabrzańskiej szkoły, umówiłem się na spotkanie, aby zapisać się na szkolenie z posłuszeństwa z Charliem, ponieważ on ciągnie jak koń, a ja czuję się nadal jak furmanka, ba! Z węglem. Porozmawialiśmy. Poznała Charliego. I zasugerowała – Łukasz, ty dużo wiesz, zostań instruktorem szkolenia psów. Ale jak? Ja? Kucharz? Instruktor psów? Ja gotuję, helooo?

PSI PAZUR – POCZĄTEK…

I tak zaczęła się moja nowa droga. Zero gotowania, eksperymentów gastronomicznych, zaczęła się droga nauki budowy relacji ze swoim psem, komunikacji ze swoim psem. Droga, na któej pewne utrwalone mity (dominacja u psów vs ludzie. HA!) i wiele innych kwestii zostało brutalnie obalonych i człowiek wracał jak zbity pies, patrząc na Charliego – czy ja Ciebie zniszczyłem, zepsułem, czy jestem złym opiekunem, Charlie? To była dla mnie edukacyjna katorga, czułem, że jestem zagubiony w tym wszystkim. Do momentu, gdy Charlie mnie zobaczył, zaczął radośnie trzęść pupulką na prawą i lewą stronę, swoim wydrowym ogonem zamiatać cały kurz w mieszkaniu, i wiedziałem, że zagubiony nie jestem. Że mam obok prawdziwego Psiego Pazura swojego życia – Charliego. Mądrego, rozsądnego, stabilnego, który dał mi impuls.

I taka jest geneza Psiego Pazura – uświadomienie sobie, że to co widoczne okiem pozornie, wcale nie jest takie, jakie się wydaje. Czasami sobie wmawiamy głupstwa słuchając innych, a nie słuchając swojego psa. A on mówi. Ciągle mówi. Mówi dalej… ale albo się boimy sięgnąć po ten pierwiastek wiedzy, albo po prostu nam się nie chce, czy też patrzymy na inne czynniki, aby sobie pomóc swojego czworonożnego, futrzastego przyjaciela lepiej poznać…

A potem Charlie odszedł… zostawiając po sobie nie tylko wspomnienia, obecność, ale także moją przemianę z kucharza w specjalistę od komunikacji, budowy relacji z psem, i otwarte drzwi na świat.

Dlatego Psi Pazur to nie tylko szkoła, gdzie uczymy relacji z psem, komunikacji, dajemy odpowiedzi na fundamentalne pytania – dlaczego pies coś robi, ale też pewien rodzaj pomnika dla Charliego, upamiętniającego psa o imieniu Charlie, który nauczył  człowieka, jak się otworzyć, aby wspólnie iść dalej, przeżywać fajne przygody i kreować piękne obrazy wspomnień.

komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *